sobota, 31 marca 2012

Dzień 74 / F1 w towarzystwie Brata i z przygodami. / PIO_TREK

Wczoraj wybraliśmy się z Mike-m wspólny popołudniowy trening, podczas którego wykonaliśmy ćwiczenie F1 czyli wytrzymałość na podjeździe "we" wsi Łężce.

Wiejący przez cały dzień silny wiatr zapowiadała ze trening do łatwych nie będzie należał. Tym bardziej że pierwszą jego część musieliśmy wykonać pod wiatr by dotrzeć na wyznaczony podjazd.

Już początek treningu zapowiedział że będzie bardzo ciekawie...
Mike ruszył i prowadził nas po ulicach Szamotuł, i ku mojemu zdziwieniu przejechaliśmy przez plac kościelny tuż obok szamotulskiej kolegiaty a następnie skierowaliśmy się w stronę cmentarza. Na szczęście objechaliśmy go wzdłuż płotu. Chodzi o to że rodzice od małego wpajali mi że po terenie kościoła oraz cmentarza nie wypada jeździć na rowerze, z szacunku dla Pana Boga oraz zmarłych. Niestety na pierwszą prowokacje nie zdążyłem zareagować bo mnie zatkało, a druga na szczęście się nie wydarzyła.

Kiedy minęliśmy cmentarz musieliśmy zatrzymać się na zamkniętym przejeździe kolejowym. Niestety nie mogliśmy doczekać się pociągu, więc łamiąc przepisy ruszyliśmy dalej wymijając zamknięte szlabany.

Mając w głowie słowa "NTK" żeby za bardzo nie szaleć, do Łężec postanowiłem dojechać spokojnie.
Mike prowadził cały czas jadąc pod wiatr, a ja jechałem "spokojnie" za nim nie dając zmiany. Wiedziałem że jak wyjdę na zmianę to spokojna jazda się skończy i na miejsce dotrę "wyjechany" i nie wykonam porządnie założonego ćwiczenia.

Dodatkowym minusem jazdy pod wiatr jest to że prawie nic nie słychać i trudno jest rozmawia. Dlatego pierwsza część treningu przejechaliśmy praktycznie w milczeniu :)

Po dotarciu na miejsce od razu przeszliśmy do wykonania ćwiczenia F1...
Pierwszy podjazd "zapoznawczo" przejechałem za Mike-m. Drugi postanowiłem przejechać we własnym tempie, i wyszedł mi już trochę lepiej bo przejechałem go równo i na wyższym tętnie. Udało mi się nawet "zgubić" brata ale jak się później okazało była to tylko podpucha :( Ściemniał że niby go odcięło :)
Jednak podczas trzeciego podjazdu siły dziwnie mu wróciły i wtedy ja nie mogłem utrzymać mu koła :)
To chyba takie nasze braterskie zabawy w kotka i myszkę, ale mimo że zawsze przegrywał to bardzo je lubię, wręcz uwielbiam !!! Ostatni, czwarty podjazd również przejechałem "za" Mike-m, ale swoim równym tempem.

Z wykonania ćwiczenia jestem zadowolony, bo przy każdym podjeździe udało się wejść do zakładanej
strefy 4 ( 159-169 ) a raz do 5a ( 170-173 ). Nie wiem z czego to wynika, ale w tym sezonie mimo że nogi kręcą dobrze to nie wchodzę na bardzo wysokie tętna. Więc albo jestem już zajechany, albo jeźdzę bardziej ekonomicznie?

Kończąc czwarte powtórzenie ustaliliśmy że na dziś wystarczy, bo czeka nas jeszcze powrót do domu. Zrobiliśmy sobie mały bufet po którym ruszyliśmy w kierunku Szamotuł. Niestety po około 10 minutach Mike złapał laczka i musieliśmy się zatrzymać.

"Nie będę się rozpisywał o całej sytuacji"; Dodam tylko że wyśmiana pompka z Lidla spełniła swoje zadanie i koło napompowała, dzięki czemu mogliśmy wrócić do domu na rowerach! Gdyby nie ona to szli byśmy z buta. Nie jest to może pompka "wyścigowa" i nie pompuje szybko, ale jako turystyczna w zupełności wystarczy. Problemy z pompowaniem wynikały z braku stabilizacji wentyla do obręczy za pomocą małej nakrętki, która Mike początkowo uznał za zbyteczną :) Po jej założeniu koło udało się "szybko" napompować.

Gdy rower był już sprawny ruszyliśmy w dalszą drogę. Jadąc z wiatrem mogliśmy w końcu porozmawiać.
Jak zwykle o wszystkim i o niczym, ale dzięki temu kilometry uciekały bardzo szybko. Choć był moment kiedy Mike wybierając trasę wprowadził nas na polne rozlewisko. Oczywiście jemu jako Generałowi nie wypadało szukać drogi, więc to ja okazałem się saperem który wyznaczał trasę przez wodę i błoto.
Chyba poszło mi nieźle, bo udało się tego dokonać bez zatopienia roweru lub wywrotki.

Podczas kolejnych kilometrów udało się natrafić na "mistyczne" stado około 40 danieli, które Mike wielokrotnie już spotykał :) Widok tak dużego stada w biegu robi rzeczywiście niesamowite wrażenie.

Po pokonaniu ponad 80 kilometrów dotarliśmy do Szamotuł, kończąc jeden z dłuższych treningów w tym roku. Mimo braku słońca to był dobry dzień i dobry trening z przygodami w towarzystwie Brata.

Ślad treningu;
http://www.sports-tracker.com/#/workout/Piotrek19754/fhdt24bf9b1f1pjs

W sumie pokonałem 85,40km w czasie 3h 20min 48sek ze średnią prędkością 25,5 km/h
HR śr. 138 , HR max. 172. Spalone kalorie; 2748 kcal , Przewyższenie; 480m
Temp. śr. 7 st. C.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz