niedziela, 7 sierpnia 2011

GP Wlkp w Martonach MTB - Suchy Las / Mike

To był dzień pełen wrażeń i emocji, nie tylko tych pozytywnych …

Po siódmej pobudka, śniadanko w postaci omletu a'la Mike i kawka oczywiście. Potem pakownie ciuchów
( pogoda nie pewna więc pakowałem na zapas ), żarcia i napoi no i sprzętu rzecz jasna. Dojazd na miejsce, tym razem pod nosem w sensie dosłownym, bo w Suchym Lesie czyli tam gdzie pracuje. Rejestracja, nadal nie rozumiem po jaką cholerę ( ostrzegam będę dużo przeklinał w tym poście więc jak nie pasi taki styl to zapraszam jutro… ) stoimy w tym cyklu ( Grand Prix Wielkopolski w Maratonach MTB ) w dwóch kolejkach do rejestracji. Z resztą to nie jedyny mankament organizacyjny tego cyklu. Szczerze mówiąc to każdy cykl ma niedociągnięcia i co ciekawe to są małe proste rzeczy nie wymagające żadnych wielkich nakładów finansowych czy dodatkowej pracy do wykonania. Niby małe ale wkurwiające …

Ale wracając do przebiegu dnia. Przed ustawieniem się na starcie wykonaliśmy dwie 3km rundy rozjazdowe. Jak się później okazało coś tam musiałem w oponę wbić…. Ustawiliśmy się zaraz za taśma wiec byliśmy w pierwszym szeregu. Piotr Kurek oczywiście w swoim unikatowym stylu prowadził konferansjerką ( wspominając rzecz jasna o nas :) ).

Humory Dopisują

Pierwsza Linia
Brakował ow dniu dzisiejszym wszystkim głównych konkurentów do generalnego zwycięstwa w cyklu. Miałem spora przewagę nad następnym po mnie zawodnikiem, wiec myślę sobie jedz swoje i unikaj błędów. Tym czasem powietrze w tylniej oponie miało inne plany, poczuło zew wolności i postanowiło dołączyć do kuzynostwa na zewnątrz opony.

Na 30 sekund przed startem ktoś mi powiedział że mam kapcia… Zajebiście tylko tego mi było trzeba!!!
No to na bok i zmieniamy dętkę, w miedzy czasie wyścig wystartował, nim się uporałem z defektem ( musiałem potem jeszcze dopompować ) straciłem jakieś 5 minut. I startowałem jako ostatni… a przed sobą miałem całą masę turystów, nic naprawdę nic do nich nie mam, ale znając trasę wiedziałem że utknę na wąskich odcinkach. I tak się stało… w miejscu gdzie trasa przechodziła w singletrack, stałem tak stałem w kolejce! Tracąc na moje oko kolejne 3-4 minuty. Jak w końcu wjechaliśmy na odcinek asfaltowy gdzie mogłem nadgonić trochę, to tak też zrobiłem, prędkość 45-50km/h i wycinanie jednego za drugim.
Kilku próbowało się chwycić koła, ale jakoś nie byli wstanie przejechać więcej niż kilkanaście metrów za mną. Uwierzcie, naprawdę byłem wkurwiony ( nawet Kasia stwierdziła potem że mnie takiego jeszcze nie widziała, a Siostra powiedziała że wystraszył ją mój wzrok ). I swoją frustracie przeniosłem na pedały …

Co tu pisać widać jak jest..


...


I tak do Biedruska na pełnym gazie tętno w 5 strefie i kilkadziesiąt osób wyciętych. Nad Wartą w prawo i w las. Tam z początku dobrze szło bo było szeroko, no ale na odcinku singletrack-a znowu „trzepaki” ( jak ktoś nie wie kto to „trzepak” to niech doczyta bo mi się nie chce tłumaczyć ) i kolejne kilka minut w plecy … Zrobiło się szerzej wiec heja do przodu i kolejne seryjne wycinanie. Cały czas pilnowałem by się odżywić i pić regularnie. No ale jak się goni to nie ma zmiłuj… cały wyścig przejechałem sam, no koledzy kolarze jechali ze mną a raczej za mną i się wieźli, jak któryś wszedł na zmianę to zwalniał tempo, wiec Mike znowu musiał wyjść na czoło… Pod koniec pierwszej pętli byłem zaskoczony swoim samopoczuciem, wiedziałem ze jadę cały czas powyżej progu ale było ok. Tym razem masa turystów została już za mną wiec drugą pętle jechałem bez „zatorów” po drodze doganiałem grupki 2 -3 osobowe, za każdym razem ktoś skakał za mną i siadał na koło by tak pojechać parę kilometrów i strzelał i tak grupką za grupką aż do mety.
Dziś naprawdę czułem się mocny, najlepszym dowodem niech będzie wypowiedz ostatniego z moich towarzyszy którego podciągnąłem do mety który powiedział „ale Ty mocny jesteś. Mam nadzieje że wytrzymam za Tobą do mety”. Tak mogę powiedzieć że dziś byłem mocny i gdyby nie ta pierdolona dętka to kto wie …

Ale taki jest ten sport i to jest jego prawdziwe piękno … :)


Meta... i oczywiscie Piotr Kurek :)
Nie wiem który byłem, bo po raz kolejny firma dokonująca pomiaru. Dała dupy… Na maratonie w Gnieźnie który jednocześnie był Mistrzostwami Wielkopolski nie było wcale wyników i dekoracji…
W Mosinie mnie nie sklasyfikowano i gdyby nie czujność Pio_Trka to bym stracił ciężko wypracowane punkty… a dziś czekanie, czekanie i jeszcze raz czekanie w padającym deszczu… a wyniki jedynie pierwszych trójek. A reszta? Wiem ze to zabawa i pasja, ale odrobina profesjonalizmu w stosunku do uczestników którzy tak naprawdę finansują ten cykl by się należała !!!



Z samej jazdy jestem bardzo zadowolony, cały dystans jechałem sam i goniłem… udało się mimo to uzyskać czas przejazdu Pio_trka który jechał z czołówką wiec nie mogę narzekać:)

2h 26min 18sek
Hr avg 174, Hr max 191, Dist 71.7, spd avg 29.6km/h, cad avg 80?, asc 360m, kcal 2136, zmęczenie 8




2 komentarze:

  1. Cześć!
    Na rozjazdówke w takim wypadku musiałeś jechać?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak musiałem przejechać pełną runde rozjazdową:(

    OdpowiedzUsuń