poniedziałek, 26 września 2011

Maraton w Łopuchowie / Mike

Stało się ostatni maraton sezonu w cyklu Grand Prix Wlkp w Maratonach MTB zaliczony i to z niezłymi wynikami zarówno Pio_trka jak i moim :) Ale najpierw parę słów wprowadzenia no i opis samej rywalizacji.
W Piątek w ramach bezpośredniego przygotowania startowego odbyłem krótki intensywny trening na Morawsku. Nie cała godzinka ale na wysokim tętnie i raczej interwałowo … akurat tak by się troszkę rozruszać przed niedzielnym wyścigiem ale nie podciąć nogi.
Potem mycie i serwis sprzętu tak by w niedziele lśnił … rzecz jasna połysk jak potrafi osiągnąć Pio_trek jest nieosiągalny dla zwykłego śmiertelnika, ale się starałem…
Tak miedzy nami mówiąc, tylko nie wydajcie mnie Braciszkowi bo on i tak się nie przyzna, jego pozaziemskie umiejętności w pielęgnacji sprzętu mają coś wspólnego z zaginaniem czasoprzeszczeni ….

No dobra, ale wracając na ziemię i do teorii względność która póki co jeszcze obowiązuje, sobotę poświeciłem na relaks i ładowanie się węglowodanami i białkiem, do tego trochę potasu i magnezu, ale wszystko z produktów żywnościowych, żadnych tablet !
W niedziele po przebudzeniu wiedziałem że będzie dobrze, jest taki rodzaj uczucia, połączenie doskonałego samopoczucia psycho-fizycznego z motywacją i determinacją, nie zawsze się to czuje ale jak już się pojawia to wiadomo że nogi będą tego dnia niosły….

Wczoraj pogoda był przepiękna , jakby zamówiona specjalnie na finałowy wyścig. Na miejscy organizatorzy mądrzejsi o zeszłoroczne doświadczenia pozaklejali przejazd przez bramki uniemożliwiając co poniektórym kasacje rowerów zamontowanych na dachu…  taka sytuacja miała miejsce rok temu.
Ostatnia porcja makaronu, numer zamontowany, bidony napełnione, napęd przesmarowany i na rundę rozgrzewkową. Spokojna jazda z paroma sprintami i przyspieszeniami. Pio_trek rzecz jasna nie słucha moich rad odnośnie całkowitego zakazu grzebania przy ustawianiach sprzętu tuz przed startem i czyścił linki… nie wiem po co, jak syf i tak gromadzi się w pancerzu no ale w końcu to Pio_trek. Te jego zabiegi skończyły się tym że całą rozgrzewkę poświęcił na regulacje rozregulowanej przerzutki. Na szczęście udało się i później w trakcie wyścigu nie meldował problemów ze zmianą biegów … Normalnie; W czepku urodzony :)

Tradycyjnie pierwsi na linii startu… powoli sektor startowy zaczął się zapełniać a my wypatrywaliśmy bezpośrednich konkurentów do generalki całego cyklu. I ku naszemu zdziwieniu i zadowoleniu oprócz Radka Tecława ( który i tak był poza zasięgiem ) nie było nikogo. Radek Lonka pierwsze miejsce miał w kieszeni więc nic dziwnego ze odpuścił, no ale u mnie o drugą lokatę powalczyć mogli Seba Swat i Mateusz Rybczyński no i moja skromna osoba. Nie ma rywali więc „jedyne” co należy zrobić to pojechać mądrze i dojechać do mety …

O 11:00 wystartowaliśmy, miała być „honorowa” za samochodem… w tym cyklu określenie „Runda Honorowa” nabiera nowego świeckiego znaczenia, w Barlinku jechaliśmy 5km/h przez 20min krążąc po mieście przy 4 stopniach Celsjusza marznąc jak jasna cholera, a w Łopuchowie samochód prowadzący leciał jakieś 70km/ …. Zaraz po wyjeździe ze stadionu tempo rozkręciło się do 50km/h, ja musiałem spawać bo przez quada zostałem przyblokowany na starcie. Udało się bez problemów i na wjeździe do lasu byłem na 6 może 7 pozycji. Tempo szalone, piach, korzenie, dziury a my mkniemy z prędkością 40-45km/h.
Przez kilkanaście minut jechałem z czołówką cały czas na takiej prędkości, noga kręciła wyśmienicie, tętno dużo powyżej progu ale czułem się ok. Po paru minutach reszta zawodników została z tyłu. I gdyby nie upadek w głębokim piachu zawodnika przede mną i całkowitą nieprzydatność moich opon na takim podłożu pewnie jeszcze jakiś czas bym się w „pociągu” Radka Tecława utrzymał. No ale cóż zanim wyminąłem pechowca i rozpędziłem w tym piachu czołówka już odjechała a tracąc kontakt z kołem przy takiej prędkości przelotowej niemożliwością jest ich dogonić.

Zostałem więc sam z kolegą z Koła, z tym samym z którym organizowaliśmy nasz pociąg w trakcie tamtego wyścigu. Niestety tym razem był zagotowany i uczciwie przyznał że na razie nie jest w stanie wejść na zmiany. Pracowałem więc sam, później dostałem parę zmian ale nie było to to o co chodzi. W okolicach rozjazdu MINI/MEGA zauważyliśmy że dochodzi nas kilkunastu osobowy peleton. Miałem jechać mądrze więc nie było sensu samemu przed nim uciekać. Poczekaliśmy więc… ku mojej wielkiej radości w peletonie tym jechał Pio_trek.
Fajnie wreszcie pojedziemy razem wyścig. Szybko zorientowałem się ze tempo jest raczej spokojne, przed nami była jedyna trudność ( nie licząc piachu ) tego wyścigu, Dziewicza Góra. Starałem się więc jechać jak najbliżej przodu „pociągu” by nie utknąć gdzieś na podjazdach. Taktyka była słuszna po pierwszym podjeździe byliśmy z Pio_trkiem w pierwszej czwórce gubiąc resztę rywali, na kolejnym przeskoczyłem do przodu a działo dokończyłem na „kilerze” wyprzedzając jeszcze jednego zawodnika.
"Killer"

Za „kilerem” czekały dziewczyny z kamerami, wodą i bananami. Dziękujemy za kibicowanie i suplementacje na trasieJ
Niestety na Dziewiczej zgubiłem bidon i to ten pełen, bałem się ze znowu tuż przed metą pojawi się odwodnienie i związane z tym skurcze… no ale nic, należy jechać dalej.

Po harcach na Dziewiczej Górze zostałem sam, jechałem swoje bez jakiegoś szaleńczego ataku, malutka już grupka pod wodza Braciszka zawisła za mną jakieś 100 może 150m. Poczekałem na nich, okazało się że Pio_trek też zgubił bidon :(. Widziałem że koledzy są mocno zmęczeni po Dziewiczej więc myślę sobie pojadę na czele. No ale znowu to samo ja swoje, a oni wiszą gdzieś z tyłu. A jedyną osobą która próbuje do mnie dospawać jest Pio_trek. Jechaliśmy tak parę kilometrów, nie było sensu jechać samemu więc znowu poczekałem…
Dziwna sytuacja z jednej strony chciałem jechać szybciej i można powiedzieć że się trochę nudziłem w tym „pociągu” z drugiej jednak jechać samemu 30km po to by na końcu ktoś cię wyprzedził…
Niestety w naszej grupie nie wielu chciało pracować, zaczęło mnie to wkurzać wiec w pewnym momencie podkręciłem na chwile tempo, a potem zjechałem do boku czekając na zmianę, i nie było nikogo kto by się podjął pracy, cholera zwolniliśmy wtedy do 20km/h, w końcu ktoś zabrał się do roboty i tak do samej mety …

Na kilka kilometrów przed finiszem podjechałem do Pio_trka by dogadać finałowy atak.
Mówię tak ( precyzja tej wypowiedzi jest bardzo istotna ):  
„Jak wiedziemy na ostatni asfaltowy kilometr wyścigu jedz blisko mnie i trzymaj koło, pod koniec wzniesienia skoczymy do przodu”
Dwóch kolegów ruszyło do ataku jeszcze w lesie więc musieliśmy do nich dospawać. Udało się to już na wspomnianym asfalcie i co Pio_trek zrobił „dokładnie” to co mówiłem czyli nie chwycił koła tylko od razu poszedł do przodu i to od wewnętrznej po jakiś krzakach jadąc. Myślę sobie, jak zwykle Braciszek zrozumiał po swojemu na ale ok kości zostały rzucone … Przyspieszyłem, a jadąc 45km/h nie jest to łatwe, doszedłem Pio_trka, krzyknąłem tylko trzymaj koło i pojechałem do przodu. Udało się urwaliśmy resztę i we dwójkę jechaliśmy do mety. Potem jeden z rywali się pozbierał i dospawał do Pio_trka. Na całe szczęście Braciszkowi udało się obronić i sekundę za mną minął linie mety.
Finałowy Atak:)
Lekka zadyszka:)

Pierwszy wyścig w którym razem wjechaliśmy na metę. Ja 10 Open, Pio_trek 11 Open. Wszystko wskazywało na to że zarówno Pio_trek jak i ja będziemy zajmowali drugie miesca w klasyfikacji generalnej całego cyklu. Jak na amatorów całkiem przyzwoicie :)
Pomiarem czasu zajmowała się tego dnia nowa firma i w końcu wyniki były szybko. Okazało się że Pio_trek jest 2 w M3 a ja 3 M2, cała drużyna na pudle. Moim skromnym zdaniem ZAJEBIŚCIE :)


Po wyścigu tradycyjnie piknik, dekoracja, tombola i dla mnie przed ostatni wyścig tego sezonu dobiegł końca.
The Puchar Brothers... :)

Na podsumowanie startów w GP Wlkp w Martonach MTB przyjdzie jeszcze czas ale wstępnie sezon można uznać za najlepszy w mojej amatorskiej karierze :)
Kolekcja rośnie:)

Za tydzień Wolsztyn i Kaczmarek Electric, tam również mam szanse na pierwsza trójkę w M2 więc powalczę…
2:09:00
Hr avg 166, Hr max 194, dist 62,4km, spd avg 29.1km/h, cad avg 99, asc 335m, kcal 2082, zmęczenie 6



3 komentarze:

  1. Michał, gratulacje!! Pięknie poszliście na finiszu, było widać, że jesteś najmocniejszy w tej grupce.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najfajniejsze jest to ze udało się zaplanować i zrealizować dwa szczyty w sezonie... W tej chwili mam ten drugi rzecz jasna:) aż żal że jeszcze tylko jeden wyścig...

    OdpowiedzUsuń
  3. Zawsze mówiłem że Mike, ma MOC !!! :)

    OdpowiedzUsuń