niedziela, 18 września 2011

Maraton "Michałki" 2011 / Mike

Coś ostatnią terminy zawodów zbiegają się z ważnymi rocznicami historycznymi. Maraton w Kole z atakami na WTC, a wczorajsze „Michałki” z rocznicą napaści Związku Radzieckiego na Polskę.
Po przebudzeniu czułem się wyśmienicie, wypoczęty, zregenerowany, chętny do jazdy.
Jadąc na zawody jak małe dziecko nie mogłem się już doczekać startu. 
Na miejsce przyjechałem o 8:00 i ku mojemu zaskoczeniu nie było za wiele samochodów na parkingu. 
Start o 10:00 w poprzednich latach na dwie godziny przed startem była już kolejka do rejestracji … 
Na całe szczęście moje obawy okazały się nieuzasadnione, bo we wczorajszej  VIII edycji „Maratonu MTB Michałki” startowało ponad 400 osób.


Organizatorzy trafili z pakietem startowym, a właściwie z jego zawartością, konkretnie z czapką… bo wczoraj z rana było bardzo zimno, około 4 stopnie ( niestety idzie zima!). Przygotowując sprzęt do startu nieźle zmarzliśmy.
Na 45min przed startem razem z Pio_Trkiem udaliśmy się na rozgrzewkę, która przypominała niecą tą z Barlinka. Bardziej się wychłodziliśmy niż rozgrzaliśmy na ale przynajmniej mięśnie, ścięgna i serducho troszkę się pobudziło.

Zwyczajowo jako pierwsi ustawiliśmy się na linii startu. Braciszek stwierdził że to nasza tradycja taki znak rozpoznawczy :)
Punktualnie o wyznaczonej godzinie wystartowaliśmy. Najpierw spokojnie „honorowo” do przejazdu kolejowego a za nim ogień. Pilnowałem by jechać w czole peletonu z najlepszymi, pamiętałem nieco trasę i wiedziałem ze jak na zjeździe z asfaltu w las nie będę z przodu to szans na dobre miejsce nie będzie. Jadąc tak sobie w grupie 50km/h spoglądałem z kim mam przyjemność jechać oczywiście był Pio_trek, kuzyn Zbyszek, Oskar Pluciński, Sebastian Swat, Michał Górniak i jeszcze paru dobrych zawodników. Po skręcie do lasu udało mi się znaleźć w pierwszej 15-stce wyścigu. Tempo było naprawdę wysokie ale mnie jechało się wyśmienicie, jechałem co prawda powyżej progu ( 180 uderzeń nie schodziło z polara ) ale czułem się wczoraj wyśmienicie, noga podawała, byłem skoncentrowany i czerpałem ogromną przyjemność z jazdy. Przez większą część wyścigu przed rozjazdem dystansów Giga/Mega utrzymywałem się w tej grupie, powoli inni zaczynali „strzelać” i grupka stawała się co raz mniejsza. Potem Zbyszek, Seba, i Oskar odjechali a ja zostałem w drugiej grupie… Tempo stało się szarpane czyli takie jakiego nie lubię, na całe szczęście było trochę podjazdów więc mogłem na nich nadrobić  dystans. Po jakiś 50min stwierdziłem że nie ma sensu się tu szarpać i tracić siły, wiedziałem ze jadę wysoko i głupio by było to zmarnować. Odpuściłem więc i jak się później okazało dobrze zrobiłem po większość z tego „pociągu” jechała Giga a pozostałych i tak wyprzedziłem przed metą :)

Przez jakiś czas jechałem sam, widząc że powoli dochodzi do mnie mała grupka. Po paru kilometrach mnie doszli ale na moje szczęście tuż przed najtrudniejszym podjazdem na trasie. Nie byli w stanie mnie urwać i  troszkę ich podmęczyłem. Jak zjechaliśmy z powrotem na płaskie byłem w stanie utrzymać ich tempo.
Wciągnąłem żel wypiłem Guaranę i po jakimś czasie zacząłem nadawać rytm. Jechał z nami w grupie zawodnik na przełajówce, dziwnie się z nim jechało strasznie rwał, na równym jechał z tyłu natomiast na piasku i podjazdach uciekał do przodu po to by później znowu schować się w grupie… Dziwne.

Razem z organizatorem wyścigu Tomkiem Kaczmarkiem organizowaliśmy „życie” w naszym „pociągu” na jakieś 15 km przed metą doszliśmy zawodników z którymi jechałem wcześniej. Udało im się wsiąść nam na koło, ale zmian nie dawali.
Wiedziałem że jadę na 6/7 pozycji Open postanowiłem podgotować towarzystwo ale jadąc cały czas z pewnym zapasem. Jak się okazało na ostatnim odcinku przed słynnym „kartofliskiem” była to dobra taktyka… bo zaczęły się „czary” koledzy którzy się wozili przez większą część wyścigu nagle „ożyli” i na harce się im zebrało. Atak za atakiem, rwane tempo i cały czas powyżej progu. Po jednym z ataków zawodnika na przełajówce tylko ja byłem w stanie skontrować, dogoniłem go a przy okazji podciągnąłem resztę grupy. Tuż przed „kartofliskiem” zaatakowałem i zacząłem uciekać do mety. Uzyskałem kilkadziesiąt metrów przewagi cały czas przeklinając na dziury po jakich wiodły ostatnie metry maratonu. Tuż przed wjazdem na stadion stała Ania z Kasią kibicując co sił w gardłach :)

Na dziurach  rywale nie mogli utrzymać mojego tempa … niestety kilkaset metrów przed metą stało się na tyle „równo i gładko” że przełajowiec zdołał mnie dogonić i na stadionie przy pojawiających się u mnie pierwszych skurczach, mnie wyprzedził.
Znowu przegrałem finisz, ale tym razem po uczciwej walce :)                                                         

I tak nie jest źle „Michałki” na dystansie Mega ukończyłem na 7 pozycji Open i 3 w M2. Nareszcie upragnione pudło!!! Cieszę się jak małe dziecko ale jest z czego, lata pracy przynoszą wreszcie efekty. Fajnie jest stanąć na podium wiedząc dodatkowo że dwaj poprzedzający mnie zawodnicy są prawie 10 lat młodsi ode mnie.

Upragnione pudło... 3 w M2 :)
Reasumując, to był ten dzień! Wszystko zagrało jak powinno, samopoczucie, wydolność, taktyka. Zeszłoroczny czas pobiłem o 10min a Pio_trek swój o 6min jest progres i to jest najważniejsze!

Planując drugą część sezonu na wrzesień celowałem z drugim szczytem …
Kto wie może się udało trafić ?
2:16:54 
Hr avg 171, Hr max 190, dist 61km, spd avg 26.8km/h, cad acg 97, asc 325m, kcal 2349, zmęczenie 8
Myśl Dnia: Ciężka praca się opłaca :)

2 komentarze:

  1. Brawo Bracie!

    W końcu optymalny maraton. Wszystkie elementy układanki, dopasowały się idealnie i od razu jest wynik !

    Strach pomyśleć co będzie w przyszłym roku? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratulacje!
    Kędzior.

    OdpowiedzUsuń