poniedziałek, 12 września 2011

Dzień 172 / Maraton MTB w Kole / PIO_TREK

Wczoraj w Kole odbył się kolejny maraton MTB organizowany przez "Gogola". Pod względem odległości od Szamotuł, była to chyba najdalej oddalona edycja cyklu. Na szczęście dzięki autostradzie A-2 można tam bardzo sprawnie i szybko dotrzeć.

Po spakowaniu auta w Szamotułach podjechaliśmy po Mike-a i ruszyliśmy w stronę Koła.
Jak zwykle w czasie podroży nie zabrakło rozmów na ciekawe tematy m.in. Czy przelatujący ptak jest żurawiem, czaplą czy jastrzębiem ? Wszyscy byliśmy trzeźwi i wszyscy widzieliśmy z samochodu tego samego ptaka, a jednak nie udało nam się dojść do porozumienia :) Nikt z nas nie chciał jednak burzyć panującej sielankowej atmosfery i wprowadzać niepotrzebnie nerwową przed startem w maratonie. Dlatego wszyscy zgodnie odpuściliśmy temat, który pewnie kiedyś powróci :)

Kolejny raz "miasteczko maratonu" umiejscowione zostało w przepięknej scenerii. Gdy przejechaliśmy przez Koło, wjechaliśmy na wał przeciwpowodziowy, który doprowadził nas do ruin średniowiecznego zamku, położonych nad rzeką Wartą przy których znajdował się start/meta maratonu ...



Po dojeździe na miejsce, zostawiliśmy samochód na parkingu i od razu udaliśmy się do biura zawodów. Rejestracja przebiegła w miarę sprawnie, ale w jej trakcie okazało się że pojedziemy jednocześnie z dwoma różnymi numerami; jednym na rowerze "348" oraz dodatkowym "99" przyczepionym do koszulki na plecach, który tym razem był chip-em do pomiaru czasu. Jednak tak jak mawia Mike; "Trzeba zawsze zabierać ze soba numer startowy, bo nigdy nie wiadomo co Gogol namiesza" :)

Gdy spełniliśmy już wszystkie formalności i odebraliśmy po doniczce z wrzosem, który był jednym z gadżetów, wróciliśmy na parking by przygotować się do startu. A tam co? Kasia jako kobieta, zamiast cieszyć się z kwiatków, wyzwała nas od "ciot" bo nie odebraliśmy reszty gadżetów :)
Chwyciła więc sprawy w swoje ręce i poszła odebrać co nasze do biura zawodów. Po chwili wróciła z resztą gadżetów ( okolicznościowe koszulki, batony energetyczne ) oraz kolejnymi dwoma wrzosami ! Ach te kobiety !


W tym samym czasie, razem z Mike-m szykowaliśmy się do startu w maratonie; złożyliśmy rowery, założyliśmy numery startowe, przebraliśmy się w stroje rowerowe oraz przygotowaliśmy niezbędną suplementacje ( żele i bidony z Isostarem ).


Gdy wszystko było już zapięte na ostatni guzik, zwyczajowo zjedliśmy pyszny makaron przygotowany w domu przez Kasię.

Następnie wskoczyliśmy na rumaki i pojechaliśmy na wały przeciwpowodziowe, aby wykonać na nich krótka rozgrzewkę. Jak zwykle przed startem, miałem małe problemy z Polarem ale i tym razem udało mi się je przezwyciężyć ...


Kończąc rozgrzewkę pojechaliśmy na ruiny, gdzie Kasia wykonała nam małą sesję zdjęciową ...


... po której zjechaliśmy do "miasteczka maratonu" i ustawiliśmy się w sektorze startowym.

Tym razem organizator postanowił rozdzielić start dystansów "mega" i "mini". Pierwszy miał ruszyć o godzinie 11.00 , a drugi 15 minut później. To bardzo dobry pomysł bo zaraz po starcie, każdy walczy z własnymi rywalami, a nie zastanawia się czy uciekający gość to "mega" czy "mini" ? Gonić czy odpuszczać ?

Po raz kolejny jako pierwsi ustawiliśmy się w sektorze w pierwszej linii, by zaraz po starcie starać się jechać jak najdłużej w pociągu razem z czołówką. I choć nie jest to łatwe, to powoduje że nie traci się czasu na przebijanie się do przodu.

Gdy tak staliśmy oczekując na start, niezastąpiony pan Piotr Kurek wymienił nas wielokrotnie z imienia i nazwiska, uznając nas wraz z Tecławem, Lonką  i Plucińskim za czołówkę polskiego MTB. Wzbudziło to we mnie i w Mike-u salwę śmiechu :) My i czołówka polskiego MTB :)

My od dłuższego czasu na pierwszej linii, a czołówka schowana jeszcze gdzieś w cieniu.
Jak zapowiedziano, tak się stało :) Punktualnie o 11.00 ruszyliśmy na trasę. Pierwsze kilometry tasy prowadziły po wałach. Starałem się jak najdłużej utrzymać w pociągu za czołówką ...


... jednak tym razem nogi od początku nie kręciły tak jak powinny. Mimo to starałem się trzymać jak najdłużej wysokie tempo i jechać cały czas w jakimś "pociągu". Na tym maratonie miało to kluczowe znaczenie, ponieważ trasa była raczej płaska i często prowadziła w otwartym terenie, a do tego wiał dość mocny wiatr.

Przez pierwszą godzinę męczyłem się strasznie, dopiero później przyszła poprawa i zacząłem odrabiać stracone pozycje. Miałem wrażenie że kiedy ja przez pierwsza godzinę pojechałem mocno ale asekuracyjnie, to "reszta" pojechała trochę za mocno.

Gdy dojechaliśmy do bardziej pagórkowatej części trasy, powiedziałbym nawet że trochę interwałowej to zacząłem wyprzedzać kolejnych rywali. Najwięcej zyskałem na najcięższym podjeździe pod wieżę telewizyjną, bo nie dość że wyprzedziłem kilku rywali, to zaraz po nim większość ludzi się zagotowała. Przejechałem ten podjazd z środkowej tarczy ma miękkim przełożeniu z bardzo wysoką kadencją. Nie wiem czy to dzięki temu wysiłkowi, ale nogi zupełnie puściły i złapałem właściwy rytm.

Za wieżą telewizyjną nastąpił długi szutrowy zjazd na którym jechałem jak na złamanie karku. To się jednak opłaciło, bo dzięki temu "na wyciągniecie ręki" złapałem kilku rywali przede mną. Po jakimś czasie udało mi się do nich doskoczyć przez co załapałem się w dziesięcioosobowy "pociąg".

Był to dla nie kluczowy moment maratonu, ponieważ zaraz potem wjechaliśmy na asfaltowy odcinek maratonu wiec gdybym nie załapał się do "pociągu" to jadąc samotnie straciłbym w tym miejscu dużo sił i czasu. A tak jechaliśmy razem dając sobie raz po raz zmiany, choć początkowo jechałem spokojnie bo nie wiedziałem czy zdołam się z nimi utrzymać.

Przejechaliśmy tak  prawie całą ostatnią część trasy, a ja obmyślałem taktykę na koniec. Czułem się dobrze, ale nie wiedziałem jak czuje się reszta zawodników. Może oni jadą spokojnie i się czarują, a ja "głupi" myślę ze są słabi i ich ogram? Postanowiłem jednak zaryzykować i postawić wszystko na jedna kartę; "Albo wóz, albo przewóz". Wyczekałem do momentu, kiedy wyjechaliśmy na wały i naszym oczom ukazały się ruiny zamku. Do mety pozostało około 1-1,5km a ja szarpnąłem z całych sił i odjechałem im na jakieś 200m. Obróciłem się i wiedziałem że jest nieźle, bo żaden z nich nie skoczył od razu za mną. Do mety było coraz bliżej ...

Ostatnie metry przed metą ... Zęby zaciśnięte, HR max 194 !!!
Tuż przed nią zobaczyłem jeszcze kibicującą mi Kasię i ukończyłem maraton ! Kiedy minąłem linie mety, tuż po mnie przyjechali kolejni zawodnicy. Okazało się że byli bliżej niż myślałem, ale ja nie miałem czasu się obracać i gnałem do mety. Najważniejsze że "akcja" sie powiodła i nie zostałem dogoniony
Na "morderczych" ostatnich metrach osiągnąłem rekordowe dla mnie tętno HR max 194 !!!

Trasę 57,9km przejechałem w czasie 1h 58min 42sek ze średnią prędkością 29,1 km/h 

Gdy doszedłem już trochę do siebie, podeszli do mnie Kasia z Mike-m, który powiedział że uzyskaliśmy chyba dobre wyniki ...


Staliśmy przez chwilę przy rowerach i każdy z nas na bieżąco opowiedział o swoich wrażeniach z kończonego właśnie maratonu ...

Następnie poszliśmy na parking do samochodu by doprowadzić się do stanu używalności. Początkowo miałem pomysł żeby umyć się w Warcie, ale stwierdziłem że nie będę przedzierał się przez trawy i chaszcze. Zamiast kąpieli w rzece poszedłem do kolegów strażaków z Koła, którzy umyli mnie z węża przy samochodzie gaśniczym. To była bardzo orzeźwiająca kąpiel, po której mogłem przebrać się w czyste rzeczy.

Umyci oraz przebrani w czyste ciuchy zabraliśmy kocyk i poszliśmy do miasteczka maratonu by sprawdzić wyniki, obejrzeć dekoracje najlepszych zawodników, a przy okazji wypić browarka za kolejny ukończony maraton.

Po sprawdzeniu wyników okazało się że, zarówno Mike jak i ja osiągnęliśmy bardzo dobre wyniki.
Mike zajął 10 miejsce w Open, a 5 w Elicie !!! Ja natomiast zająłem 19 miejsce w Open, a 5 w Masters I !!!
Bardzo nas to ucieszyło, bo przyniesie to nam kolejne cenne zdobycze punktowe !!!

Na koniec odbyła się tradycyjna "Tombola" w której tym razem dopisało mi szczęście i wygrałem plecak z logiem "Scania" :) Tym miłym akcentem zakończyliśmy kolejny udany wyścig, po czym spakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy w drogę powrotna do domu ...

Z powrotem także wracaliśmy autostradą A2. Podróż mijała spokojnie. Do czasu gdy, wyhamowując przed  ostatnim przed Poznaniem punktem poboru opłat w Nagradowicach, Kasia krzyknęła że pedał sprzęgła został w podłodze !! Na szczęście udało nam się jakoś opanować sytuacje i zatrzymaliśmy się przed bramkami. Niestety parking znajdował się dopiero za nimi i dokonując opłaty za przejazd autostrada, przepchnęliśmy samochód na drugą stronę. W tym momencie nawet nas to trochę rozbawiło, bo chyba jako pierwsi w historii autostrady na "pych" przejechaliśmy przez punkt poboru opłat :)

Stojąc na parkingu, Kasia zadzwoniła po auto-pomoc i przez PZU-Asistance zamówiła auto zastępcze. W tym momencie pojawiły się trudności, bo zarówno auto-pomoc jak i auto zastępcze musiały dotrzeć do nas z Poznania przez Wrześnię :( Inaczej nie da się dojechać z Poznania to tego punktu na autostradzie. Masakra !
Kolejnym problemem było samo auto zastępcze, ponieważ musiało pomieścić trzy osoby oraz dwa rowery i bagaże !!! Cała procedura trwała ponad cztery godziny !!! Najpierw przyjechała auto-pomoc i zabrała "Edmunda" ...

"Edmund" który podróżował na lawetach :)

... a my zostaliśmy z tobołami i rowerami na parkingu. Dobrze że było w miarę ciepło i nie padał deszcz ...

Przesiedleńcy ...
Stojąc przez cztery godziny na autostradzie rozmawialiśmy na różne tematy, i w pewnym momencie Kasia wysnuła teorię spiskową; "To wrzosy przynoszą pecha!" Zarówno Mike, jaki i Ja nic o tym wcześniej nie słyszeliśmy. Zresztą Mike wierzy tylko w "fatum" golenia twarzy przed maratonem ! Inne go nie ruszają :)
Na ale na "kogoś" trzeba było zwalić winę, więc padło na wrzosy :) Dlatego też Kasia wyjęła je z samochodu i zostawiła na trawniku przy parkingu. Pozbyliśmy się "fatum", ale czy "wrzosowe fatum" w ogóle istnieje ?
Gdyby tak było, to nikt by z tego maratonu szczęśliwie nie wrócił, a innych pechowców nie spotkaliśmy.

Po długim oczekiwaniu podstawiono nam Renault Megane w kombi i zaczęliśmy się do niego pakować. Mike-owi przychodziło to z wielkim trudem, bo nie cierpi francuskich "samochodów" a najbardziej Renault !
Mimo ze było to auto kombi, to w porównaniu z "Edmundem"-kombi , musieliśmy się naprawdę mocno natrudzić żeby zmieścić się z wszystkim do auta. Na szczęście jakoś nam się to udało i mogliśmy wracać do domów. Paradoksalnie bardziej dzisiaj zmęczyło nas chyba oczekiwanie na autostradzie, niż sam maraton !

W całej tej sytuacji wielkim szczęściem, było posiadanie przez nas PZU-assistance, bo inaczej koszty mogły by nas przerosnąć a sytuacja byłaby jeszcze trudniejsza ...

Trzeba też dodać że mimo posiadania assistance, procedury jej uruchomienia w PZU pozostawiają wiele do życzenia. Gdyby zdarzyło nam się to zimą przy srogich mrozach, to zamarzli byśmy z bagażami na dworze w oczekiwaniu na na auto-pomoc i auto zastępcze

Po wcześniejszym "wysadzeniu" Mike-a, razem z Kasią dotarliśmy do domu po godzinie dwudziestej trzeciej. Tuz przed burzą i sporą ulewą !

P.S.
Na tym maratonie, trochę inaczej podszedłem do kwestii suplementacji. Zamiast tak jak zwykle 10 minut przed startem wciągnąć żel lub guaranę, postąpiłem inaczej i pierwszy żel wciągnąłem dopiero po 15 minutach jazdy. Następne po; 45 min , 1h 15min , a po 1h 40min wypiłem guaranę. Oprócz tego tak jak zwykle piłem regularnie co 15 minut oraz na bufetach. W sumie wypiłem na trasie dwa bidony Isostara po 0,6l , oraz jeden bidon Isostara jeszcze przed startem. Po wyścigu, wspólnie z Mike-m , wypiliśmy suplement Isostara na bazie potasu, który był gratisem przy zakupie tego izotoniku. Chyba pomógł, bo mimo olbrzymiego wysiłku na trasie, po jej ukończeniu nogi jakoś specjalnie mnie nie bolały.

Był to dla mnie kolejny dobrze przejechany maraton. Trafnie wyczułem momenty kiedy odpuścić, a kiedy przyspieszyć. W odpowiednich momentach zabrałem się do "pociągów". Trasa była łatwa ale ina takiej wszystko się może zdarzyć. Mnie na szczęście po raz kolejny nic złego się nie przytrafiło. Obyło się bez "gleby" i defektu. Kolejny dobry start i kolejne cenne punkty.

W sumie pokonałem 57,90 km w czasie 1h 58min 42sek ze średnią prędkością 29,1 km/h
HR śr 175 , HR max 194 ! , Spalone kalorie: 2478 kcal. Przewyższenie 190m. Kadencja śr. 88.
Temp. 29 st. C

2 komentarze: