Wszystko co wydarzyło się wczoraj na maratonie MTB w Łopuchowie, było spełnieniem sportowych marzeń osiągniętych dzięki determinacji, ciężkiej pracy i miłości do roweru !!!
Piękny niedzielny słoneczny poranek zapowiadał że to może być dobry dzień. Wpakowałem "Mariana" do samochodu, dorzuciłem jeszcze torby z odzieżą, suplementacją itp. Gdy wszystko było już na swoim miejscu, wsiedliśmy z Kasią do "Edmunda" i podjechaliśmy po Anię. W drogę do Łopuchowa ruszyliśmy o 7:15 :)
Jak się okazało trochę za wcześnie, bo na miejscu byliśmy o 7:50 :) Na parkingu stanęliśmy jako drugi samochód !
Mogłem więc bez pospiechu zarejestrować się w biurze zawodów. Po dopełnieniu wszystkich formalności, mogłem wrócić do dziewczyn i zacząć wypakowywać sprzęt. Ze spokojem wypakowałem złożyłem rower, po czym po raz ostatni przypiąłem do niego numer startowy "348". Na razie nie miałem nic innego do roboty, więc usiedliśmy na skraju bagażnika i obserwowaliśmy przyjeżdżających kolejnych zawodników. w miedzy czasie jak zwykle naładowałem baterie węglowodanami, czyli pysznym makaronem a'la Kasia.
Po jakimś czasie z Poznania przyjechali Mike z Agnieszką i ekipa była już w komplecie. Od razu Mike poszedł się zarejestrować i rozpoczęliśmy przygotowanie do startu. Napełnianie bidonów Isostarem, dwie sztuki na trasę i jeden przed startem. Żele; 5sztuk + Guarana, zawsze dwa lub trzy zostają po maratonie, ale wyznaję zasadę; "Lepiej niech zostaną niż ma jeden zabraknąć". Jak się później okazało ja miałem nadmiar, a inny kolega potrzebował bo nie miał gdzie kupić. Niestety przeczytałem o tym w jego poście po maratonie :)
Mimo że dzień był pogodny i słoneczny, to od rana temperatura była dość niska i zwlekaliśmy z przebraniem się w stroje rowerowe. W końcu jednak przyszedł czas i musieliśmy ubrać "jajognioty". Wystrojeni w Treka, pojechaliśmy na rozgrzewkę i na rozpoznanie pierwszych kilometrów trasy.
Wyjeżdżając z parkingu spotkałem przy biurze zawodów Wojtka Sołtysa i zamieniliśmy parę słów. Wojtek był w stroju "cywilnym", co jest istotne dla dalszego przebiegu zdarzeń ...
W czasie rozgrzewki okazało się że pierwsze dwa kilometry to droga asfaltowa, a po niej zakręt w lewo do lasu. Początek płaski i dość szeroki, będzie szybko :)
Gdy wróciliśmy na stadion, od razu pojechaliśmy ustawiać się w sektorze startowym, mimo że do startu pozostało pół godziny. To taka nasza tradycja, dzięki której nie trzeba przepychać się na pierwszych kilometrach, a jak nogi podają to można złapać się do dobrego "pociągu" :)
|
Wojtek który czyści okulary, jest moim rywalem z M-3 i często odwiedza naszego bloga, a ja na starcie go nie rozpoznaję :) |
W sektorze startowym rozglądam się za głównymi rywalami. Nie ma Radosława Lonki, ale on pierwsze miejsce w M-3 ma już pewne, a po za tym jest po za moim zasięgiem. Najbardziej interesował mnie Badowski Michał "398", który tracił do mnie 448 punktów i miał przejechany jeden wyścig mniej. Później okazało się że jednak nie wystartował.
W pierwszej linii, po mojej lewej stronie stał Wojtek Sołtys, który często odwiedza i komentuje naszego bloga. Spotkałem go wcześniej, ale tym razem stał w kasku i okularach i w ogóle go nie rozpoznałem. Dopiero w domu po maratonie zorientowałem się że jest moim rywalem z M-3 i nie raz już spotkaliśmy się na maratonach w tym roku :)
Ku mojemu i Mike-a zaskoczeniu, na starcie zabrakło wielkich nazwisk. Nie było rodziny Swatów, Plucińskiego, Rybczyńskiego, Hałajczak. Jedyną gwiazdą na starcie był Radosław Tecław z Corratecu, wiadomo więc było kto wygra wyścig, bo do tej pory wygrał wszystkie edycje w których startował !!!
Po raz kolejny rozdzielony został start dystansów mini i mega, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem. i pisałem o tym we wcześniejszych postach. Długi dystans ruszał o 11.00 a krótki o 11.15 ...
Wszystko odbyło się zgodnie z planem i ruszyliśmy na trasę. Walka opozycje rozpoczęła się już na stadionie ...
... a po wyjeździe na asfalt nastąpił zryw i "wszyscy" starali utrzymać się za Tecławem. Mnie udało się tylko na asfalcie ...
Nie wiem jak ten gość to robi, ale przez las jechał chyba 40 km/h ! Starałem się jechać jak najmocniej, ale to nie była moja liga więc traciłem kolejne pozycje. W końcu udało mi się załapać do "pociągu", który jechał moim tempem. Podczepiłem się jako jeden z ostatnich" wagoników" i kontrolowałem sytuację.
Na początku trasa była płaska, jechaliśmy więc 30-34 km/h. Przy rozjeździe mini/mega dogoniliśmy dwójkę zawodników, a jednym z nich był Mike, który odpuścił bo nie chciał się "wyjechać" goniąc w dwójkę czołówkę. Utworzyliśmy pokaźny 12-17 osobowy "pociąg" i zmierzaliśmy wspólnie w stronę Dziewiczej Góry ...
|
Rzadki widok! Bracia razem na trasie :) Mike, PIO_TREK, a nami Wojtek Sołtys ... |
Przed pierwszym podjazdem starałem się trzymać z przodu by nie utknąć za kimś i mieć pole manewru.
Pierwszy podjazd poszedł całkiem dobrze, po nim nastąpił wyboisty zjazd na którym zgubiłem pełen bidon :(
Wiedziałem jednak że gdzieś za chwile będą stały nasze dziewczyny z piciem i bananami. Kolejny podjazd, poszedł równie dobrze i nadal trzymaliśmy się z Mike-m w czubie. Braciszek ostrzegł mnie że mam uważać na piach na końcu następnego zjazdu ...
|
"Killer" czeka na nas ... |
Tym zjazdem okazał się słynny "Killer", którego udało się zjechać bez przygód. Nie wiem jak szybko jechałem, bo Mike powiedział że najszybciej go zjadę bez używania hamulców i z zamkniętymi oczami. Jak powiedział, tak zrobiłem. Żartuje, ale tempo miałem chyba przyzwoite, bo nikt za mną nie krzyczał;
"Rusz dupę!" , "Z drogi łazęgo ..." czy coś w tym stylu :)
Gdy zjeżdżałem, to kątem oka zauważyłem dopingujące z całych sił Kasię z Agnieszkę! ... a za piaszczystym zakrętem Anię, krzyczącą; "Woda czy banan?" Chyba zdążyłem krzyknąć "Woda!" i już ją miałem w ręce :) Włożyłem zapas szybko do kieszeni w koszulce i po chwili pokonywałem ostatni podjazd. Po nim nastąpił kolejny zjazd na którym zgubiłem swoją drogocenną, dopiero co pozyskaną, wodę :( Nie mogłem się jednak zatrzymać, bo zostałbym sam ...
Najśmieszniejsze w tej sytuacji było to, że żeli miałem w nadmiarze, a na 30 kilometrów jazdy pozostało mi pół bidonu Isostara i jeden bufet po drodze :) W tej chwili czułem się dobrze i póki co nie zaprzątałem sobie tym głowy.
Za Dziewiczą Górą każdy starał się jechać swoim tempem. Na szczęście tempo większości było w miarę podobne. Jedni zwalniali inni gonili, bo każdemu zależało na tym żeby ponownie utworzył jakiś "pociąg". Wkrótce udało nam się tego dokonać i jechaliśmy w ośmioosobowej grupie. Tym razem tempo nie było już tak dobre jak przed "dziewiczą", brakowało chętnych do dawania zmian. Gdy na chwilę wyskoczyłem do przodu to natychmiast, skarcił mnie Mike, mówiąc; "Niech inni trochę popracują!" Schowałem się więc gdzieś na tyłach i znowu byłem tylko "wagonikiem". Przez większą część powrotu do Łopuchowa, na czele jako "lokomotywa" pracował Wojtek Sołtys.
Prawdziwa jazda zaczęła się na około 10 kilometrów przed metą. Wtedy na piaszczystych fragmentach trasy niektórzy zawodnicy próbowali odskoczyć. Ja na moich "błotnych" oponach Geax Gato musiałem naprawdę ciężko pracować żeby utrzymać się w "pociągu". Meta była coraz bliżej, wtedy podjeżdża Mike i mówi;
„Jak wiedziemy na ostatni asfaltowy kilometr wyścigu jedz blisko mnie i trzymaj koło, pod koniec wzniesienia skoczymy do przodu!" Ja usłyszałem wszystko, ale chyba oprócz tego, kiedy mamy atakować :)
A tak poważnie to miałem wrażenie że większość zawodników w grupie przygotowuje atak, i wiedziałem że na samym stadionie ciężko będzie już wyprzedzać. Mike zaatakował pierwszy ...
|
"Ale urwał ... " :) |
... a ja doskoczyłem i postanowiłem prawie "od razu" poprawić. Wiedziałem że później i tak Mike mnie wyprzedzi. Minąłem wiec grupę po prawej stronie, gdzie nikt się mnie nie spodziewał. I wcale nie jechałem po krzakach! :) Element zaskoczenia, zadziałał i jechaliśmy już tylko we trójkę. Ja Mike i Hulewicz. Zaraz potem, zgodnie z moimi przewidywaniami poprawił Mike i byłem drugi z Hulewiczem na kole.
Gdy wjechaliśmy na stadion , walka toczyła się już, łokieć w łokieć ...
... wytrzymałem do końca, nie dałem się wyprzedzić i linie mety przejechałem tuż za Mike-m !
Trasę 62,6 km pokonałem w czasie 2h 09min 45 sek , ze średnią prędkością 29,36 km/h.
Stanęliśmy wyczerpani za metą i gratulowaliśmy sobie, super jazdy na kresce! Po chwili podszedł do nas, nasz ulubiony redaktor i konferansjer p.Piotr Kurek i przeprowadził krótki wywiad ...
Zadowoleni z dobrego wyścigu poszliśmy się umyć i przebrać w czyste rzeczy, a następnie sprawdzić wyniki.
Okazało się że na dystansie Mega, Mike zajął 10 miejsce w Open a 3 miejsce w kategorii M2.
Ja natomiast zająłem 11 miejsce w Open i 2 miejsce w kategorii M3 !!!
To była dla nas super wiadomość, ostatni maraton w cyklu i doskonały wynik całej drużyny GPBT !
Oboje staniemy na podium ! Ja po raz pierwszy w życiu :) Tydzień temu na "Michałkach" byłem blisko, a teraz w końcu się udało ! Oprócz tego, ze wstępnych obliczeń wynika, że oboje w swoich kategoriach wiekowych zdobędziemy tytuły "Vice Mistrza Wielkopolski w Maratonach MTB"
Czy można sobie wymarzyć lepsze zakończenie sezonu? My amatorzy na takich pozycjach? Nie do wiary?
MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ, I WARTO BYŁO O NIE WALCZYĆ !
W atmosferze spełnienia i radości, zorganizowaliśmy sobie na kocyku piknik przy samochodzie ...
|
Kasia ... |
|
... Ania ... |
|
... Aga ... |
|
|
... i "Baby-face" :) |
|
|
... wspominaliśmy ukończony maraton, i rozmawialiśmy na wiele ciekawych tematów, które Aga przeplatała nauką estetyki przed zbliżającym się egzaminem :) Ja natomiast w głowie miałem już tylko pierwsze w życiu podium! Leżałem, odpoczywałem, czekałem i odpoczywałem, aż w końcu się doczekałem.
Po godzinie piętnastej rozpoczęła się dekoracja. Na początku tradycyjnie kategorie dystansu mini, a później kategorie dystansu mega. Pierwszy na podium wchodził Michał ze swoimi rywalami, zaraz po nich ja i moi konkurenci ...
|
Od lewej; PIO_TREK, Zbigniew Górski, Radosław Hulewicz oraz Tomasz Łęcki - burmistrz Murowanej Gośliny. |
|
Zwyczajowo po dekoracji najlepszych odbyła się "Tombola", ale i tym razem nie dopisało nam szczęście. Choć paradoksalnie byliśmy jednymi z najszczęśliwszych osób :) Po dekoracji zrobiliśmy sobie jeszcze małą sesję zdjęciową na boisku, a po zapakowaniu się do samochodów ruszyliśmy z powrotem do domu ...
|
Uwaga podaję szczęśliwe numery; "347" i "348" :) |
P.S.
Na podsumowanie przyjdzie jeszcze czas, ale już w tym miejscu chciałbym podziękować osobą, które przyczyniły się do największego w moim życiu sukcesu sportowego czyli tytułu;
"Vice Mistrza Wielkopolski w Maratonach MTB w kategorii M-3" ;
ś.p. Tacie Marianowi - za wsparcie i wiatr w plecy !
Żonie Kasi - za wiarę, motywację, wsparcie, miłość i ..... sponsoring :)
Bratu Mike-owi, za zarażenie "Cyklozą" wspólne treningi, wycieczki i za to że ciągle muszę go gonić :)
W sumie pokonałem 62,60 km w czasie 2h 09min 45sek ze średnią prędkością 29,36 km/h
HR śr 171 , HR max 190 , Spalone kalorie: 2565 kcal. Przewyższenie 445m. Kadencja śr. 90.
Temp. 18 st. C.