poniedziałek, 18 października 2010

Spływ Gwdą 13-15.10.2010 / Mike

W terminie 13-16.10.2010 miałem zaplanowany urlop i spływ kajakowy  z Tatą, niestety Jemu coś wypadło i nie mógł się wyrwać z pracy. Tak więc zostałem sam a urlopu już odwoływać nie chciałem, chwyciłem więc z telefon i wykręciłem nr Tomka. Rozmowa wyglądała mniej więcej tak:
Mike: hej tu Michał
Tomek: No cześć co tam?
Mike: Dostaniesz urlop od Żony na końcówke przyszłego tygodnia?
Tomek: No raczej tak a o co chodzi?
Mike: Płyniemy na spływ z noclegiem na dziko pod namiotem
Tomek: Pierdo... chyba cie pogieło... zaczekaj niech się zastanowię.... Ok wchodzę w to

Tak wiec decyzja o wyprawie zapadła w 15sec.
Przygotowania zajęły jednak trochę więcej czasu. Należało się dobrze zabezpieczyć przed chłodnymi nocami, zadbać o prowiant i wyposażenia biwakowe. No i kajak z wiosłami oczywiście. Sprzęt pływający wypożyczyliśmy od Taty, resztę rzeczy mieliśmy juz swoje. Pozostała kwestia dotarcia na Gwdę i z powrotem. Tu z pomocą przed Pio_Trek i Ania. Piotr nas desantował we środę a Ania miała odebrać w sobotę ( jak się później okazało zrobiła to w piątek ).

Środa rano: pakowanie auta, montaż kajaka na dachu szybkie zakupy i w drogę. Dojazd na miejsce zwodowania zajął nam około 3h ale czas ten upłyną bardzo szybko dzięki miłej, zabawnej a dzięki Pio_Trkowi również "złośliwej" rozmowie:) W trakcie niej dowiedziałem się np że jestem skończonym kretynem skoro jestem 5 lat po ślubie. Jak tak sobie o tym myślę, rzeczywiście nie może być nic bardziej frajerskiego niż bycie 5 lat po ślubie.. Ale spoko za rok będę 6 lat po ślubie i co wtedy wymyślisz Pio_trek?

Spływ zaczęliśmy w miejscowości Gwda Wielka. Dzień był pogodny, słonce ogrzewało nas swoimi promieniami więc było przyjemnie. Początkowy odcinek rzeki był dość wymagający, liczne powalone drzewa skutecznie utrudniały wędrówkę. Ale dzięki wspólnej harmonicznej pracy udało się pokonać wszystkie przeszkody. Praktycznie przez cały środowy odcinek spływu towarzyszyła nam para łabędzi z dwoma młodymi. Należało na nie uważać bo zdenerwowany łabędź broniący swoich młodych potrafi zaatakować kajakarza a nawet uszkodzić kajak ( wiem coś o tym bo byłem w dzieciństwie celem takiego ataku  ). Na całe szczęście nasza wspólna podróż rzeką przebiegła w pokojowej atmosferze.

Gwda jest przepiękną rzeka, płynącą dziarsko przez bory sosnowe rosnące na wysokich brzegach, dodatkowo jesienne kolory dodawały uroku całej scenerii. Za upierdliwy minus uznać trzeba dużą liczbę "przenosek" w trakcie których konieczne jest wyjście z kajaka i przeciągnięcie lub przeniesienie go na drugą stronę zapory zasilającej w wodę elektrownie. Zabiera to sporo czasu, i przy ciężkim kajaku takim jak my mieliśmy jest również męczące.

Tego dnia pokonaliśmy około 15km. Na nocleg wybraliśmy miejsce do którego należało wdrapać się po stromej skarpie. Dodatkowym utrudnieniem był bardzo podmokły zapadający się grunt przy samej wodzie. Natomiast samo miejsce gdzie założyliśmy obóz nr 1 było suche, płaskie i urocze. Zaraz po dobiciu do brzegu należało rozładować kajak, rozbić namiot, i rozpalić ogień. Wszystko udało się zralizować przed zapadnienciem ciemności. Pomimo złośliwości Tomka udało mnie się rozpalić ogień za pomocą krzesiwa i hubki wykonanej z "włosów" jak nazywał odcinki sznurka jutowego Pan Tomasz. Na koniec dnia zjedliśmy pyszną kolacje podgrzaną bezpośrednio w ognisku, raczyliśmy się piwkiem i miłą intensywną rozmową.
Przyszedł czas na sen. Obawiając się niskich temperatur zadbaliśmy o dobrą izolacie od podłoża. Namiot rozbity był na foliowej płachcie, dodatkowo pod karimaty w namiocie położyliśmy koc ratunkowy, do tego ciepłe śpiwory i duża ilość długiej bielizny na głowę czapka w pogotowiu ( ja na całe szczęście jej nie potrzebowałem ). Szczerze mówiąc było bardzo ciepło, ani przez moment nie czułem zimna tak więc noc minęła przyjemnie.

Śniadanko przy ognisku
Dzień drugi przywitał nas pochmurną wilgotną pogodą. Tomek z żaru pozostałego po ognisku rozpalił nowe. Śniadanko, pakowanie i do kajaka. Odcinek Gwdy który pokonywaliśmy tego dnia był łatwiejszy technicznie ale za to woda zwolniła i znacznie więcej wysiłku trzeba było włożyć w wiosłowanie.

Spinning Master
Tego dnia przenosek było chyba z 5. Ogólnie należy stwierdzić że są one jako tako zorganizowane. Przy niektórych są nawet pomosty, gumowe prowadnice do przeciągania kajaków i łagodne zejścia do wody. Niestety na jednej jakiś mędrzec postanowił wybudować zejście do wody z kamieni polnych a żeby było ciekawiej ów mądry człowiek zaopatrzył w/w zejście w kilkunastu centymetrowy próg. Jego przebiegłoś na tym się nie kończy całe zejście jest tak za projektowane żeby nie można było go w jakikolwiek sposób obejść. Właśnie na tej przenosce i na tym progu urwaliśmy ster razem z kawałkiem kajaka w którym był zamocowany. Dziękujemy DEBILU dzięki tobie resztę spływu popłyneliśmy niesterownym kajakiem który w dodatku musimy naprawić.

Urwany Ster
Po utracie steru kajak robił co chciał i kiedy chciał. Sterowanie wymagało nie lada wysiłku i kombinowania. Na całe szczęście kajak nie przeciekał. Tego dnia zatrzymaliśmy się parę razy na wędkowanie. Tomek wytłumaczył mi co i jak, prawidłowy chwyt, rzut, ułożenie wędki itp. Niestety nic nie udało się złapać na kolacje ale i tak dziękuje za instruktarz:)
Na niewielkim zalewie przed elektrownią w Lestnicy zobaczyliśmy coś niesamowitego, mianowicie w jednym miejscu pływało od 80-100 łabędzi zarówno dorosłych jak i młodych do tego niezliczona ilość kaczek. Cała ta zwierzyna poderwała się prawie jednocześnie do lotu. Jeden z młodych łabędzi "przebiegł" z 1.5m od naszego kajaka. Niesamowite przeżycie chyba najpiękniejsze z całego spływu:)

Gwda od strony ladu
Przerwa na wędkowanie
Potem juz tylko zakupy w Lędyczku i obóz nr 2 niedaleko tej miejscowości. Również i ten biwak mieliśmy na wysokiej skarpie. Po przybiciu do brzegu te same czynności co dnia poprzedniego. Niestety z ogniem było znacznie trudniej, wszystko przesiąkniete było wilgocią więc drewno nie chciało się palić dodatkowo wykopałem za duży dołek pod ognisko co  utrudniało cały proces. Nie muszę oczywiście wspominać że wielokrotnie Tomek przypominał mi o tym błędzie... :). Wiało, czasami padało ale nie było zimno, nawet na chwile niebo się rozchmurzyło i widać było gwiazdy albo bardzo wysoką latarnie:). Tego wieczoru podjęliśmy decyzje że wracamy w piątek. Na sobote mieliśmy plany koncertowe i wyrobienie się z powrotem, rozpakowaniem itp. przed wieczorem byłoby mało realne. Tak więc na drugi dzień maiła nas odebrać Ania.

No Dalej! Pal się!

Zmarznięty ale szczęśliwy

Ostatnie graty na pokład i na wode
Trzeci dzień przywitał nas słoneczna, bezchmurną i ciepłą pogodą. Z rana nad wodą i lasem unosiła się lekka mgła przez która pomiędzy drzewami przebijały się promienie słońca. Bajeczny widok.
Śniadanko, kontakt z Ania, likwidacja obozu i na wode. Największym wyzwaniem tego dnia było pokonanie Zalewu Grudzniańskiego. Rzeka praktycznie stanęła zamieniając się w długie jezioro. Dodatkowo wiał wiatr no i kajak płyną gdzie chciał. Na całe szczęście pogoda nam pomagała no i widokowo był to piękny odcinek. Na koniec dwie przenoski i lądowanie w miejscu spotkania z Ania przy moście w okolicach zniszczonej całkowicie w 1945r wsi Grutno, obecnie znajduje się tam Nadleśnictwo Biskupce. Sprzęt na dach, bagaże do bagażnika i tak dobiegła końca nasza wyprawa...

P.S. Było  przepięknie, pogoda okazała nam łaskę i prawie nie padało, dobre przygotowania zapewniły nam ciepło i wyżywienie. Do tego doliczyć należy doskonałe nastroje, ciekawe rozmowy, lekcje z wędkowania i przygody na rzece. Spływ udał się w 102%.

1 komentarz:

  1. Mike za w przyszłym roku powiem Ci że 6 lat małżeństwa jest bez sensu :) Bo my z Tomkiem będziemy mieli 9 lat stażu :)
    Naprawdę Was podziwiam !!! Gratuluje zaparcia.
    Ja bym wymiękł przy takiej pogodzie.
    Mogę wytrzymać 1,5h na rowerze przy -15 st. C
    ,ale nie trzy dni z nockami pod namiotem w temperaturze 0 - 10 st. C.
    Pełen podziw dla Pana I Piętaszka :)

    OdpowiedzUsuń